BeneficjenCI 2013

ZEBRANA KWOTA: 27 990,02 PLN

Grzegorz Jaśkiewicz

Przed świętami Bożego Narodzenia Grzegorz, który miał wtedy 18 lat i trenował koszykówkę, powiedział rodzicom: Dziwna sprawa, ostatnio jakoś nie mogę trafić piłką do kosza. I cierpnie mi palec w prawej ręce.

Grażyna Jaśkiewicz, mama Grzegorza: Myślałam, że to przejściowa dolegliwość związana z szybkim wzrostem, kręgosłup rośnie wolniej, nie nadąża i stąd te objawy. Mimo to postanowiłam wysłać Grześka do lekarza. Oglądało go dwóch neurologów, powiedzieli zgodnie, po badaniach objawowych, że wszystko OK. Ale ja się uparłam, żeby dalej szukać. Wtedy Grzesiek dostał skierowanie na badanie tomografem komputerowym.

W zamyśle rodziców to badanie było na wszelki wypadek. Przecież Grzegorz był okazem zdrowia. Był wysoki, szczupły, uprawiał wiele sportów: koszykówkę, siatkówkę, tenis, narty, jazdę na desce. Hipoteza choroby była dla nich poza granicą tego, co wyobrażalne. Grażyna Jaśkiewicz: Mąż poszedł z Grześkiem na to badanie. Byłam w pracy, kiedy zadzwonił telefon. Janusz powiedział: Grzesiek ma guza mózgu. To było jak grom z jasnego nieba

Guz był duży, no i był, niestety, w mózgu. Trzeba było działać szybko. Grażyna Jaśkiewicz: 24 grudnia 2004 zadzwoniłam do Centrum Zdrowia Dziecka, chcąc rozmawiać z prof. Marcinem Roszkowskim. Nie zastałam go. Powiedziałam: Dziś jest Wigilia, Panowie nie mogą mi tego odmówić, poproszę o kontakt do prywatnego gabinetu Profesora. Dali. Natychmiast tam zadzwoniłam.

Marcin Roszkowski był już wówczas światowej sławy neurochirurgiem. Obejrzawszy wyniki badań, powiedział, że trzeba się spieszyć. Były dwie opcje: w Krakowie dr Stanisław Kwiatkowski, neurochirurg o dobrej renomie, w szpitalu dziecięcym w Prokocimiu, albo prof. Roszkowski w Warszawie, w Centrum Zdrowia Dziecka. Rodzice Grzegorza byli właściwie zdecydowani na Warszawę. Ale kilkoro znajomych przekonywało ich, że ze względów logistycznych Warszawa nie jest dobrym pomysłem. Trzeba będzie po operacji wielokrotnie jeździć do Warszawy na konsultacje, na naświetlania…, na miejscu wszystko to będzie łatwiejsze.

Rodzice zdecydowali się na Kraków. W czasie Wigilii wszyscy goście byli pod wrażeniem mającej nastąpić za kilka dni poważnej operacji Grzegorza. Dawniej w takich sytuacjach to Grzegorz był wodzirejem, tego dnia był wycofany. Grażyna Jaśkiewicz: Wieczorem po Wigilii Grzesiek powiedział: Wszyscy byli dla mnie dzisiaj jakoś szczególnie mili. Oni chyba też się boją.

Janusz Jaśkiewicz: Do dzisiaj nie potrafimy sobie wybaczyć, że odrzuciliśmy ofertę warszawską i termin 10 stycznia. Dr Kwiatkowski jest wybitnym specjalistą, operacja się udała. Ale kilka godzin później, w nocy, nastąpił masywny krwotok. Nie było tam wtedy odpowiednich ludzi, Kwiatkowski nie odbierał telefonu. Ten krwotok zdecydował o wszystkim na następne 16 lat.  

W Prokocimiu

Po operacji Grzegorz przebywał na oddziale intensywnej terapii, ponieważ jego stan był ciężki. Na tej samej sali leżał Krzysztof Graczyk, po rozległym udarze mózgu. Chłopcy, mimo że dzielili podobny los, nie wiedzieli o sobie – byli zbyt chorzy, przez pewien czas także w stanie śpiączki farmakologicznej.

Krystyna Czerni, mama Krzysztofa: -Dobrze ich zapamiętałam. Pan Janusz, na zewnątrz opanowany, całą emocję zamykał w sobie. Pani Grażyna nie potrafiła, czy nie chciała ukrywać swego stanu ducha. Podobno dobrze jest mówić do pacjentów w ciężkim stanie, mimo że nie dostajemy od nich sygnałów zwrotnych. To się nazywa: przeciąganie chorego na stronę życia. Pani Grażyna stojąc godzinami przy łóżku Grzesia mówiła do niego. On, oczywiście, nie reagował. To było niesamowite, gdy mu szczegółowo opisywała, co w domu, co w szkole…. Zresztą, myśmy też trochę mówili do nieprzytomnego Krzysia-

Grzegorz był lubiany w szkole. A zbliżała się matura. Mnóstwo młodzieży odwiedzało go w szpitalu. Młodzi ludzie też byli, nie mniej niż rodzice Grzegorza, przerażeni. I podobnie bezradni. Jakoś próbowali przezwyciężyć tę swoją bezradność. Grażyna Jaśkiewicz: -Przychodziło tam wtedy dużo koleżanek Grzesia. Jedna z nich opowiadała mu o swoich planach na studniówkę, upierając się twardo przy tym, że pójdą razem. Mówiła: -Ja mam taką, a taką sukienkę, zobaczysz, jest super. No ale Ty, Grzesiek, musisz do niej dobrać sobie odpowiedni krawat-.

W szpitalu prokocimskim kapelanem był wtedy ks. Lucjan, nietuzinkowy kapłan. Porównywał te graniczne sytuacje między życiem a śmiercią do zmagań żołnierzy na polu walki. W szpitalnej kaplicy bywało wręcz tłoczno. Bliscy, przyjaciele, rodzice chorych dzieci modlili się w tej kaplicy tłumnie, często z wielką żarliwością. Grażyna Jaśkiewicz: -Któregoś dnia odwiedził Grzesia jego kolega. Powiedział: Jestem niewierzący, ale będę się modlił za Grześka. I rzeczywiście, kiedy później poszłam do kaplicy, zobaczyłam, że on tam klęczy-.

Stanisław Stanuch, dziennikarz, uczestnik Sylwestrowego Biegu Radości w 2004 r., podczas którego Krzysztof doznał udaru mózgu: -Mój stosunek do Pana Boga jest złożony. Z pewnością nie nazwałbym siebie prawowiernym katolikiem. Ale kiedy dowiedziałem się o Krzysiu, modliłem się tak żarliwie, jak to mogła robić, dawno temu, moja babcia-.

Niepełnosprawność

Krzysztof, po ciężkich przejściach, stopniowo wracał do zdrowia. Do dziś pozostały widoczne ślady udaru. Ale żyje życiem niemal normalnym: pracuje, spotyka się z kolegami, uprawia amatorsko sport…

Grzegorzowi przypadł w udziale inny zgoła los. Nigdy nie wstał z łóżka. Rodzice uczynili z troski o niego sens swego życia. Nie porzucając pracy zawodowej, opiekowali się nim, na zmianę, dzień i noc. Oprócz tego opłacali usługi fachowców: rehabilitantów i masażystów.

Łóżko Grzegorza stało w największym pokoju ich krakowskiego mieszkania. Grzegorz był – w przenośni i dosłownie – centrum ich życia. Koleżanki i koledzy ze  szkoły, przez wiele lat, aż do pandemii Covid-19, odwiedzali Grzegorza, pisali do jego rodziców, gdy przeprowadzali się za granice. W 2019 Grzegorz dostał zaproszenie na ślub. Grażyna Jaśkiewicz: -Ta pamięć była wzruszająca. Oczywiście nie mogliśmy być na ślubie. Potem ci nowożeńcy przyszli jeszcze raz ze skarbonką, do której goście weselni wrzucali datki na rehabilitację Grześka-.

Pytam, czy te i podobne gesty solidarności miały dla nich znaczenie przez te 16 lat walki? Janusz Jaśkiewicz zamyśla się: -Wie Pan, tak i nie. Nie, bo w gruncie rzeczy jesteśmy wobec takiego wyzwania samotni. Tak, bo przecież bez tych gestów przyjaźni byłoby jeszcze gorzej-.

Pytam, które sygnały zrozumienia były najważniejsze. Janusz Jaśkiewicz: -Zdecydowanie te, które pochodziły od osób podobnie doświadczonych. Byliśmy z Grześkiem kilka razy w Centrum Zdrowia Dziecka. Tam wszyscy rodzice byli w podobnej sytuacji. Nie tylko wszyscy starali się innym pomóc, ale też w pół słowa rozumieli się, co normalnie się nie zdarza. Jakby to powiedzieć…  – ojciec Grzegorza szuka właściwego słowa – byłoby nonsensem mieć pretensje do ludzi, którzy mają zdrowe dzieci, że zadają czasem pytania jak z księżyca. Ale to… to  jednak są pytania z księżyca, nic na to nie poradzę-

Rodzice walczyli o Grzegorza 16 lat. Grażyna Jaśkiewicz: -Nie mogę zapomnieć tej rozmowy z Grzesiem przed operacją. Mówiłam mu, że wszystko się uda. Oczywiście, że się bałam. Ale co innego mogłabym mu powiedzieć? On wtedy może wyczuł mój strach, bo odpowiedział: Nie martw się, Mamusiu, jeśli umrę. Miałem takie fajne życie. Ale gdyby się nie udało, to nie chcę żyć jak roślina-.

Rokowania

Mimo, że Grzegorz nigdy już nie wstał z łóżka, jego rodzice do końca mieli nadzieję. Neurolog opiekujący się Grzegorzem zwracał uwagę, że jego kora mózgowa jest w nienaruszonym stanie. Po wielu latach od zachorowania, wraz z postępem w medycynie,  pojawiła się szansa na terapię komórkami macierzystymi, która być może przywróciłaby przerwane połączenia w mózgu.

W 2019 r. wytypowano 10 pacjentów w Polsce,  gdyby ten eksperyment udał się, Grzegorz mógłby być zakwalifikowany do następnej grupy. Grażyna Jaśkiewicz: -Po raz pierwszy od 15 lat byłam pozytywnie nastawiona. Była szansa, że Grzesiek z tego wyjdzie. Naturalnie, po tylu latach przebywania w pozycji horyzontalnej, byłoby to trudne. Wymagałoby kolejnych lat rehabilitacji, pewnie pozostałyby jakieś ślady. W każdym razie widzieliśmy światełko w tunelu-.  Pandemia zniweczyła te nadzieje.

Śmierć

Grzegorz miał wiosną 2020 jakieś problemy z zastawką – w sumie rzecz dość, jak na jego perypetie, rutynowa, łatwa do naprawienia. Ale w normalne, przećwiczone przez jego rodziców przez tyle lat, procedury wdał się Covid-19, a precyzyjnie mówiąc: gigantyczny chaos w systemie ochrony zdrowia.

Grzegorz, jako pacjent nie-Covidowy, był odsyłany od Annasza do Kajfasza, wskutek tego jego banalna dość przypadłość przekształciła się w stan zagrożenia życia. Gdy w końcu został przyjęty do szpitala, lekarze nie potrafili go już uratować.

Grażyna Jaśkiewicz: -Kiedy już było jasne, że on balansuje między życiem a śmiercią, nie pozwolono nam być przy nim. Umarł w samotności. Dziwne, że kiedy następnego dnia wezwano mnie, by zabrać jego rzeczy, mogłam swobodnie poruszać się po szpitalu. A w przeddzień, kiedy on umierał, stanowiłam Covidowe zagrożenie. Z powodu pandemii nie mogliśmy też urządzić normalnego pogrzebu-.

Jaki był Grześ?

Rodzice mówią: -On był sensem naszego życia. Nie tylko, gdy był zdrowy. Właśnie taki bezbronny – był sensem-.

Grzegorz nie żyje. Można jednak w tym miejscu zapytać, co to jest przeszłość? Czy to, co się już dokonało, nie ma jakiejś formy egzystencji w teraźniejszości? Wszak wspomnienia istnieją. Dzięki temu, że pamiętamy, wiemy, że Grzegorz był między nami. I wiemy, jaki był.

Grażyna Jaśkiewicz przypomina sobie Natalkę: -Oni jakoś sympatyzowali. Bóg jeden wie, jak to mogłoby się potoczyć, byli przecież tacy młodzi. Natalka miała kilku adoratorów, jeden z nich był kolegą Grzesia. To był kłopot, w końcu jakoś się pogodzili. Przyjaźń chłopaków przetrwała-.

Janusz Jaśkiewicz pamięta pasję filmową swojego syna: Grzesiek znał  wszystkie ważne filmy zarówno współczesne, jak i klasykę. Z czasem zaczęliśmy dużo chodzić razem do kina. Lubiłem te nasze wyprawy, mimo, że on już się w kinematografii lepiej orientował niż jak. Zresztą, może właśnie dlatego to lubiłem-.

Krystyna Czerni nie znała Grzegorza przed chorobą: Pamiętam go na łóżku na intensywnej terapii. Piękny chłopiec-.

Roman Graczyk

Wesprzyj Julię

Wpłacam